sobota, 30 lipca 2011

Loxon - tylko z głową!


Od jakiegoś czasu przeglądając internetowe fora dotyczące włosomaniaczek spotykam się z wieloma pozytywnymi opiniami na temat preparatu Loxon, który występuje w dwóch stężeniach: 2 i 5 %. Dziewczyny piszą, że działa na wypadające włosy i stymuluje cebulki. Podczas regularnego stosowania preparatu pojawiają się także nowe włoski ku uciesze wszystkich walczących o gęstą czuprynę.
Świetnie! Należy pamiętać jednak, że Loxon to lek przepisywany na receptę przez dermatologów przy zdiagnozowanym łysieniu ANDROGENOWYM u kobiet i mężczyzn.
Na stronie http://www.wlosy.praktyczne.info.pl znajdziemy informację dotyczącą schorzenia tego typu:
Łysienie androgenowe (łysienie typu męskiego) jest najczęstszym rodzajem łysienia (95% wszystkich przypadków łysienia), uwarunkowaną genetycznie (występuje rodzinnie), zależne od rasy, gdyż częściej występuje u mężczyzn rasy białej.
Cierpią na nie zarówno kobiety jak i mężczyźni, choć mężczyźni o wiele częściej, stąd inna nazwa - łysienie typu męskiego. Najbardziej charakterystycznym objawem jest przerzedzanie się włosów w kątach czołowych (tzw. zakola) u mężczyzn, a u kobiet na środku głowy. Wywołuje go dihydrotestosteron, który atakując mieszki włosowe, osłabia rosnące włosy i w konsekwencji doprowadza do ich wypadnięcia.

Nie trudno zauważyć, że osoby zdrowe, u których nie stwierdzono tego problemu, stosując leki o działaniu antyandrogenowym (spironolakton oraz octan cyproteronu w połączeniu z estrogenami)mogą sobie zaszkodzić.
W składzie Loxonu znajdziemy minoksydyl odpowiadający za hamowanie wypadania włósów. Niewiele ze stosujących wie, że nieumiejętne stosowanie preparatu może wywołać porost meszku np. na czole. Stosowanie go u osób bez problemu z łysieniem androgenowym mija się z celem i może doprowadzić do podrażnień. Wizyta u dermatologa jest konieczna.

Moja przygoda z Loxonem zaczęła się właśnie od takiej wizyty, na której zdiagnozowano u mnie początki problemu androgenowego związanego z tarczycą. W zaleceniach miałam stosować Loxon 2 % przez 2 miesiące - w sumie 2 opakowania. Zaczynałam od lżejszego stężenia dla bezpieczeństwa, dlatego zupełnie nie rozumiem tych osób, które bez konsultacji porywają się na nieznany lek w silnym stężeniu. Po tym czasie stosowałam wersje 5% przez kolejne 2 miesiące. Kuracja zakończyła się sukcesem, a włosy rzeczywiście wróciły do poprzedniego stanu dzięki regularnemu kontaktowi z dermatologiem i endokrynologiem. Stosowanie takich specyfików na własną rękę to niezbyt inteligentny pomysł więc jeśli zastanawiałaś się nad tym szczerze odradzam. Loxon nie jest cudowną odżywką na porost włosów - to lek, który powinien przepisać ci lekarz.

Produkty do higieny intymnej Baifem


Zostałam wybrana do akcji testerskiej produktów do higieny intymnej Baifem jako jedna z bloggerek (link do mojej strony głównej). Chętnie zgodziłam się przetestować produkty, gdyż tematyka jest mi bardzo bliska, a dobrze jest dowiedzieć się czegoś o pielęgnacji w tej dziedzinie.
Żeby nie powielać recenzji poniżej umieszczam mój tekst ze strony http://baifem.wordpress.com/.


Pola on Lipiec 28, 2011 at 5:40 pm said:
Kosmetyki do pielęgnacji higieny intymnej Baifem otrzymałam w gustownej kosmetyczce- pierwszy plus! Ładne, eleganckie opakowanie zawsze cieszy oko, informacje podane na poszczególnych produktach dostarczają niezbędnych informacji, skład jak najbardziej czytelny – warto zwrócić na to uwagę, dzięki temu mamy świadomość czego używamy.
Pianka do higieny intymnej o pojemności 150 g była pierwszym produktem z tej serii, który przyszło mi stosować. Konsystencja pianki przypadła mi do gustu. Do tej pory miałam do czynienia z lepkimi żelami o niekoniecznie przyjemnym zapachu. Pianka wydaje się być neutralną, jest bardzo delikatna, w żadnym stopniu nie podrażnia i faktycznie, zgodnie z zaleceniami producenta, jest bardzo wydajna. Poręczne opakowanie zmieści się w każdej wakacyjnej walizce czy torbie podczas wypadu na basen lub siłownię. Produkt mogę polecić z czystym sercem – w moim przypadku sprawdził się w swojej roli, dużym plusem jest delikatna konsystencja. Jeśli któraś z was jest „uczulona” na ciężkie w użyciu żele warto zainteresować się tym produktem.
Ochronno-kojący żel do pielęgnacji okolic intymnych Baifem to mój faworyt. Chłodna, żelowa konsystencja o bursztynowym kolorze przynosi wyraźną ulgę w przypadku otarć i innych niedogodności związanych z trybem życia czy antykoncepcją hormonalną. Sądzę, że to dobry sposób na profilaktykę – lepiej zapobiegać niż walczyć z „niewygodnymi” kłopotami. Żel jest przyjemny w użyciu, nie podrażnia, nie zostawia żadnych plam, a co najważniejsze – jest skuteczny i przynosi ulgę. Nie spodziewałam się tego po środku, który nie jest lekiem. Żałuję tylko, że jego pojemność to tylko 40 gram.
Ostatnim produktem jaki przyszło mi testować były chusteczki do higieny intymnej zawierające kwas mlekowy, D-pantenol i wyciąg z tarczycy bajkalskiej. Zgodnie z informacją umieszczoną przez producenta chusteczka ma m.in. łagodzić podrażnienia i pomóc zachować odpowiedni poziom pH. To dobra opcja dla osób aktywnych, które często wyjeżdżają i korzystają z różnych toalet. Przydaje się również w pracy. Pozostawia uczucie komfortu i czystości, trudno mi stwierdzić czy rzeczywiście łagodzi podrażnienia, bo świetnie spisuje się w tej roli wyżej opisany żel, ale chusteczki to bardzo przydatna rzecz wszędzie tam, gdzie nie mamy dostępu do prysznica. Jedyną rzeczą, którą zmieniłabym w tym produkcie jest jego wielkość. Większy format zapewniłby wygodniejsze użytkowanie. Podsumowując działanie wszystkich tych produktów mogę szczerze przyznać, że tworzą bardzo skuteczny team w walce o kobiecy komfort i zdrowie. Idealne na wakacjach sprawdzą się na co dzień.

Miał być Oskar za działanie...


Moja naiwność doprowadza mnie do szału co odkrywam, niestety, dopiero po fakcie. Rzadko daje się złapać na marketingowe podchody specjalistów z branży kosmetycznej, bo sporo w tym temacie wiem, ale tym razem uległam pokusie. Przez przypadek znalazłam na YouTube film pewnej skośnookiej Amerykanki o produktach do włosów. Wychwalała tam pod niebiosa Szampon z czosnkiem w przypadku którego sama nazwa intryguje bardziej niż jakiś przereklamowany Pantin z mnóstwem silikonu i SLS w składzie.

Krótka informacja o SLS ze strony www.harmonica.pl:
Sodium Lauryl Sulfate, Sodium Laureth Sulfate, Ammonium Lauryl Sulfate, Sodium Myreth Sulfate Laurylosiarczany sodu, Sodium Lauryl Sulfate = SLS, Sodium Laureth Sulfate = SLES. Typowe detergenty syntetyczne, stosowane od dawna w przemyśle do odtłuszczania i mycia urządzeń oraz pomieszczeń. Obecnie są niemal w każdym toniku, balsamie, żelu myjącym, zmywaczu, szamponie i płynie do kąpieli. Powodują przesuszenie skóry, zaburzają wydzielanie łoju i potu, upośledzają czynności gruczołów apokrynowych, podrażniają skórę, wywołują świąd i wypryski. Przyczyniają się do powstawania plam, guzków zapalnych i cyst ropnych (w tym prosaków). Szczególnie szkodliwie działają na skórę dzieci, niemowląt oraz na skórę w okolicach narządów płciowych.
Powodują podrażnienie oczu i zapalenie spojówek. W razie dostania się do jamy nosowej, np. podczas mycia powodują nieżyt nosa. Przenikają ze skóry do krwi wywołując działanie ogólne. Ulegają kumulacji w ustroju. Są metabolizowane w wątrobie. Uszkadzają układ nerwowy i układ odpornościowy skóry. Obniżają stężenie estrogenów, mogą wzmagać niekorzystne objawy menopauzy.
Wcierane w piersi i narządy płciowe mogą indukować nowotwory i uszkadzać spermatogenezę oraz owogenezę. Uszkadzają osłonki włosów powodując łamliwość i rozdwajanie włosów.


Wracając do szamponu: o zdrowotnych właściwościach czosnku nie trzeba nikomu opowiadać, tak samo o jego specyficznym zapachu, ale skoro recenzująca produkt podała, że szampon pozbawiony jest zapachu czosnku nic nie stało na przeszkodzie żeby go wypróbować. Przez chwilę zapomniałam, że żyjemy w Polsce i niezbędny będzie Amazon lub Ebay, ale o dziwo znalazłam ów specyfik w dwóch polskich sklepach internetowych z produktami eko (ostatnio bardzo modnymi, w bardzo modnych cenach). Pierwszym zaskoczeniem była cena, bo różnica w cenie tego samego produktu wynosiła 12 złotych. Przeczytałam opis, nie zauważyłam w składzie zbędnych zapychaczy, silikonów, SLS i innych świństw występujących w najbardziej reklamowanych produktach i zamówiłam szampon.
Spodziewałam się cudu i może właśnie dlatego jestem rozczarowana. Szampon pachnie dość delikatnie, włosy po umyciu sprawiają wrażenie bardzo dokładnie oczyszczonych, nie ma w nim zbyt dużo przedziwnych składników co również jest plusem, duża pojemność zachęca do zakupu i tu kończą się jego zalety. Naprawdę chciałabym przyznać mu kosmetycznego Oskara i polecić wszystkim włosomaniaczkom, ale nie mogę tego zrobić. Myje, owszem, ale nie zauważyłam spektakularnej zmiany w wyglądzie włosów. Naturalny skręt po umyciu tym specyfikiem słabnie i wygląda bardzo niekorzystnie. Na szczęście cena nie była zbyt wygórowana – 25,90 zł, dlatego zużyję butelkę i na tym skończy się moja przygodna z magicznym szamponem z czosnku.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

O ustach słów kilka


Może to wyznanie zabrzmi dziwnie i w oczach niektórych zdyskwalifikuje mnie jako prawdziwą kobietę, ale bardzo długo nie używałam i nie lubiłam błyszczyków. Szminek, pomadek i najzwyklejszych w świecie balsamów.
Podobno jestem kolorystyczną jesienią, a mimo to, mam jasnoróżowe usta - czasami przydałoby się podkreślić je kolorem, ale zawsze "zapominam" o tym elemencie. Teraz, kiedy temperatura przekracza 30 stopni zapominam nawet o podkładzie. Nie trafiłam jeszcze na taki, który nie spłynie i nie obciąży - ani cery, ani kieszeni. (Jeśli znacie jakiś cud specyfik dla cery mieszanej - proszę o kontakt!)
Wracając do błyszczyków, bo o nich ma być ten wpis, ostatnimi czasy kupiłam dwa do przetestowania z nadzieją, że nie spoczną na dnie szuflady. Jeden to Loreal Glam Shine Diamant, kolor 170, Nude carat, a drugi - nówka z Essence - Stay With Me, kolor 02, My favorite milkshake. Kolor błyszczyka z Essence idealnie odpowiada mojemu naturalnemu, ma zabawny aplikator i na ustach zostawia fantastyczny błysk. Świetny kolor i przyjemna konsystencja w atrakcyjnej cenie - 8,90 zł.
Loreal Glam Shine Diamant zostawiam na szczególne okazje. Fantastycznie błyszczy mieniąc się delikatnymi i niezbyt nachalnymi drobinkami. Nie jest zbyt trwały, ale trwałość nigdy nie była domeną błyszczyków tego typu. Kolejnym plusem jest przyjemny zapach i wygodny pędzelek do aplikowania produktu. Kupiłam go w promocyjnej cenie 10 złotych i zakup uważam za jak najbardziej udany.

Kawowe Love!

Przez długi czas próbowałam odnaleźć na drogeryjnych półkach produkt, który nada mojej cerze ładny, złocisty odcień bez zbędnych smug i paskudnych plam. Lato zbliża się wielkimi krokami i niezbyt komfortowo czułam się z myślą, że będę musiała pokazać moje bladożółte nogi. Żółte, bo natura obdarzyła mnie karnacją w padającą w odcień żółci z beżowymi piegami . Blade, bo solarium i godziny smażenia na słońcu nie są dla mnie. Mam też naoczny „argument” w klatce obok czyli 30letnią sąsiadeczkę, fankę opalania, która przypomina wędzoną śliwkę.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że ładna, złocista skóra wygląda zdrowo i apetycznie więc co robić? Smarować, ale wielkim łukiem omijać samoopalacze. Wszystkie moje starania z samoopalaczem w dłoni szły na marne, bo po prostu nie potrafię zrobić tak, żeby kolana nie były czarne, a łydki ozdobione zaciekami. Droga błyskotliwej dedukcji wybrałam balsamy brązujące. Testowałam ich w życiu sporo i dopiero teraz trafiłam na coś, co mogę polecić.
Znaleziony na wizażowym KWC balsam brązująco - ujędrniający Lirene Body Arabica spełnił moje oczekiwania. Atrakcyjna cena, przyjemny! zapach kawy, ładny, złoty kolor bez pomarańczowych refleksów. Wybrałam wariant do ciemnej karnacji- Cafe Mocha , który spisał się świetnie. Już po dwóch aplikacjach zauważyłam zmianę. Imponujących efektów w ujędrnieniu niestety nie odnotowano, a po jakimś czasie kawowy zapaszek trąci nutą samoopalacza, ale te niewielkie niedogodności to nic w porównaniu z ogólnym efektem. Zauważyłam, że nawet moja totalnie blada mama podbiera balsam i również nie zauważyła żadnych wad w postaci zacieków i plam. Dodatkowy plus to fakt, że balsam „schodzi” z ciała równomiernie, wystarczy regularnie stosować peeling.
Bez problemu, bardzo szybko i bez narażania skóry na szkodliwe promienie słoneczne. Czego trzeba więcej?